22.07.2008, wtorek.
Wstajemy o 6.00, zjadamy śniadanie, na prymusie gotujemy kawę, popijamy, pakujemy nasze niemiłosiernie ciężkie plecaki i ruszamy w drogę. Chcemy dziś dojść do Warbite (tak mówią miejscowi, choć przewodnik fonetycznie podaje ‘Wyrbite’) 1025 m n.p.m. Po ok. godzinie marszu w coraz większym słońcu udaje nam się zatrzymać samochód terenowy – dwóch sympatycznych mężczyzn jadących do pracy przy instalacji elektrycznej, od razu dają znak, żebyśmy wrzucali plecaki i wsiadali. Pytają skąd jesteśmy, jeden z nich rozumie po polsku, mówi też po rosyjsku, a nawet po grecku, pracował w Grecji przez pięć lat. Pytają jak zwykle jak żyje się w Polsce, ile wynosi średnia pensja. Mówią, że w Bułgarii to ok. 150 euro. Droga, którą jedziemy kręci się serpentynami między przepaściami raz z jednej raz z drugiej strony. Przewodnik mówi, że powinniśmy iść tędy 3,5 godz., wydaje się jednak , że marsz trwałby znacznie dłużej. W pewnym momencie samochód na wąskiej drodze nagle hamuje, jakby w ostatniej chwili unikając zderzenia ze zjeżdżającym z naprzeciwka samochodem osobowym. Gdyby nie jego refleks, albo nasz terenowiec, albo ten osobowy stoczyłby się w przepaść. Za jakiś czas mijamy się jeszcze z ciężarówką, ale kierowca jest wprawiony w jeździe tą drogą, łatwo radzi sobie z manewrami. Cały czas towarzyszy nam żółty szlak. Docieramy na miejsce już ok. 10-tej. Chcemy wysłać do Polski sms-a, że jesteśmy już na miejscu, ale zdajemy sobie sprawę, że jest tam dopiero 9-ta i niektórzy mogą jeszcze spać. Zjadamy drugie śniadanie, starając się jak najszybciej odchudzić nasze zapasy, gdyż jak się okazało plecaki są trochę za ciężkie. Prognozy pogody zapowiadały na nasze nieszczęście deszcze i burze na najbliższych kilka dni. Od początku zakładaliśmy więc, że będziemy szli tak wysoko w góry, jak się da, a dalej będziemy wyczekiwać w bezpiecznym miejscu i obserwować niebo. Dziś tymczasem niebo jest błękitne, świeci słońce. Zastanawiamy się, czy od razu nie zrobić jutrzejszej 5-cio godz. wyprawy do schroniska Sinanica. Decydujemy jednak, że zostawimy tu plecaki i tylko pójdziemy w kierunku Sinanicy, żeby się przejść i zbadać szlak na jutro. W drodze mija nas biały samochód terenowy z napisem Narodowy Park Pirin. Zatrzymuje się, gdy nas widzi i wysiada dwóch mężczyzn. Jeden z nich przedstawia się jako dyrektor Parku, ten drugi to jego zastępca. Wypytują nas, dokąd idziemy, wyciągają mapy, pokazują trasy. Proponują nam nawet podwózkę jutro rano w kierunku Sinanicy. Okazuje się, że z Warbite do Sinanicy szlak jest znakowany na brązowo, a nie jak podaje przewodnik dopiero od miejsca Peszterata czerwony. Na koniec wymieniamy się numerami telefonów i każą nam dzwonić gdyby były jakiekolwiek problemy. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem ich gościnności i kultury. Po ok. 1.30 godz. marszu przed siebie decydujemy się wracać, niebo zaczyna się chmurzyć, za grzbietem gór słychać też już pierwsze grzmoty, więc odwrót i szybkim krokiem wracamy. W połowie drogi niestety dopada nas to, co chyba już dla nas jest nieuniknione, na głowach czujemy pierwsze krople deszczu, a nad głową coraz głośniejsze grzmoty. Gdy sytuacja staje się już dość wyraźna, tzn. burza szaleje tuż nad nami, i gdy widzimy, że nie mamy z nią szans, staramy się bezpiecznie przeczekać ją stając w miejscu. Zostawiamy kijki i jeden plecak, który wzięliśmy, pod drzewem, a sami w pelerynach stajemy pod drzewami kilka metrów dalej. Po 15-tu min. silnego deszczu, grzmotów i momentami gradu wielkości grochu niebo zaczyna się przejaśniać – przetrwaliśmy pierwszą tego roku burzę. Niestety, jak się później okazało, nie przetrwał jej mój telefon komórkowy. Wróciliśmy do obiektu ok. 17-tej. Jak tylko dotarliśmy pod dach, zaczęły nadciągać kolejne ciężkie chmury i rozpętała się kolejna burza, i jeszcze kolejna. Jutro jest wielką niewiadomą. Sinanica jest chyba póki co odległym marzeniem.
Wstajemy o 6.00, zjadamy śniadanie, na prymusie gotujemy kawę, popijamy, pakujemy nasze niemiłosiernie ciężkie plecaki i ruszamy w drogę. Chcemy dziś dojść do Warbite (tak mówią miejscowi, choć przewodnik fonetycznie podaje ‘Wyrbite’) 1025 m n.p.m. Po ok. godzinie marszu w coraz większym słońcu udaje nam się zatrzymać samochód terenowy – dwóch sympatycznych mężczyzn jadących do pracy przy instalacji elektrycznej, od razu dają znak, żebyśmy wrzucali plecaki i wsiadali. Pytają skąd jesteśmy, jeden z nich rozumie po polsku, mówi też po rosyjsku, a nawet po grecku, pracował w Grecji przez pięć lat. Pytają jak zwykle jak żyje się w Polsce, ile wynosi średnia pensja. Mówią, że w Bułgarii to ok. 150 euro. Droga, którą jedziemy kręci się serpentynami między przepaściami raz z jednej raz z drugiej strony. Przewodnik mówi, że powinniśmy iść tędy 3,5 godz., wydaje się jednak , że marsz trwałby znacznie dłużej. W pewnym momencie samochód na wąskiej drodze nagle hamuje, jakby w ostatniej chwili unikając zderzenia ze zjeżdżającym z naprzeciwka samochodem osobowym. Gdyby nie jego refleks, albo nasz terenowiec, albo ten osobowy stoczyłby się w przepaść. Za jakiś czas mijamy się jeszcze z ciężarówką, ale kierowca jest wprawiony w jeździe tą drogą, łatwo radzi sobie z manewrami. Cały czas towarzyszy nam żółty szlak. Docieramy na miejsce już ok. 10-tej. Chcemy wysłać do Polski sms-a, że jesteśmy już na miejscu, ale zdajemy sobie sprawę, że jest tam dopiero 9-ta i niektórzy mogą jeszcze spać. Zjadamy drugie śniadanie, starając się jak najszybciej odchudzić nasze zapasy, gdyż jak się okazało plecaki są trochę za ciężkie. Prognozy pogody zapowiadały na nasze nieszczęście deszcze i burze na najbliższych kilka dni. Od początku zakładaliśmy więc, że będziemy szli tak wysoko w góry, jak się da, a dalej będziemy wyczekiwać w bezpiecznym miejscu i obserwować niebo. Dziś tymczasem niebo jest błękitne, świeci słońce. Zastanawiamy się, czy od razu nie zrobić jutrzejszej 5-cio godz. wyprawy do schroniska Sinanica. Decydujemy jednak, że zostawimy tu plecaki i tylko pójdziemy w kierunku Sinanicy, żeby się przejść i zbadać szlak na jutro. W drodze mija nas biały samochód terenowy z napisem Narodowy Park Pirin. Zatrzymuje się, gdy nas widzi i wysiada dwóch mężczyzn. Jeden z nich przedstawia się jako dyrektor Parku, ten drugi to jego zastępca. Wypytują nas, dokąd idziemy, wyciągają mapy, pokazują trasy. Proponują nam nawet podwózkę jutro rano w kierunku Sinanicy. Okazuje się, że z Warbite do Sinanicy szlak jest znakowany na brązowo, a nie jak podaje przewodnik dopiero od miejsca Peszterata czerwony. Na koniec wymieniamy się numerami telefonów i każą nam dzwonić gdyby były jakiekolwiek problemy. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem ich gościnności i kultury. Po ok. 1.30 godz. marszu przed siebie decydujemy się wracać, niebo zaczyna się chmurzyć, za grzbietem gór słychać też już pierwsze grzmoty, więc odwrót i szybkim krokiem wracamy. W połowie drogi niestety dopada nas to, co chyba już dla nas jest nieuniknione, na głowach czujemy pierwsze krople deszczu, a nad głową coraz głośniejsze grzmoty. Gdy sytuacja staje się już dość wyraźna, tzn. burza szaleje tuż nad nami, i gdy widzimy, że nie mamy z nią szans, staramy się bezpiecznie przeczekać ją stając w miejscu. Zostawiamy kijki i jeden plecak, który wzięliśmy, pod drzewem, a sami w pelerynach stajemy pod drzewami kilka metrów dalej. Po 15-tu min. silnego deszczu, grzmotów i momentami gradu wielkości grochu niebo zaczyna się przejaśniać – przetrwaliśmy pierwszą tego roku burzę. Niestety, jak się później okazało, nie przetrwał jej mój telefon komórkowy. Wróciliśmy do obiektu ok. 17-tej. Jak tylko dotarliśmy pod dach, zaczęły nadciągać kolejne ciężkie chmury i rozpętała się kolejna burza, i jeszcze kolejna. Jutro jest wielką niewiadomą. Sinanica jest chyba póki co odległym marzeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz