22.9.08

Zaczęło się - bułgarskie góry 2008


20.07.2008, niedziela
Podróż z Warszawy do Sofii autobusem firmy Touring mija bez przeszkód, autobus jest do połowy pusty, więc każdy z naszej tegorocznej ekipy – Tata (Zdzicho), Grażynka i ja ma luksusowe podwójne miejsce. W podróży udaje mi się zastosować starą strategię – spać ile się da i wyrobić zapasy snu na później ( i opłaciło się to już pierwszej nocy w Bułgarii gdy spokojny sen uniemożliwiało mi kukanie kukułki, wycie psów i cykady). Jedzie z nami m.in. dwójka studentów bułgarystyki z Krakowa, zagadujemy do nich, bo dostrzegamy na ich nogach górskie buty.

21. 07.2008, poniedziałek.
Do Sofii docieramy przed 14-tą. Łapiemy autobus do Kresnej. Podróż trwa ok. 2 i pół godziny, jest potwornie gorąco, tego uczucia gorąca nie możemy się już pozbyć aż do następnego dnia. Wysiadamy w Kresnej. Na pierwszy rzut oka jest to po prostu miejscowość przylepiona do szosy. Na ulicach nie ma nikogo, więc wchodzimy do pierwszego budynku w zasięgu wzroku. Trafiamy do biblioteki rejonowej. Przeciskając się z wielkim plecakiem między regałami pełnymi książek Tata podchodzi do bibliotekarki i pyta, czy przypadkiem nie wie, gdzie tu można dostać nocleg. Oczywiście, że wie, odpowiada bez cienia zaskoczenia na twarzy, prosi tylko byśmy trochę poczekali. I w spokoju kończy układać książki. Po ok. 10-ciu min. wychodzi do nas i w milczeniu prowadzi kilka ulic do znajomych gospodarzy. Ci, nieco zaskoczeni, że bibliotekarka (swoją drogą o urodzie tejże złego słowa powiedzieć nie można) się do nich fatygowała odpowiadają, że u nich jest akurat remont. Jesteśmy w tej komfortowej sytuacji, że niewiele rozumiemy z ich rozmowy po bułgarsku, więc po prostu obserwujemy, co się wydarzy, mając nadzieję, że wszystko potoczy się po naszej myśli, innymi słowy, że gospodarze remontowanego gospodarstwa i traktująca niezbyt frasobliwie swą pracę bibliotekarka sami znajdą nam jakąś kwaterę. I rzeczywiście, zaczynają wydzwaniać po sąsiadach. Wreszcie gospodarz kiwa na nas i zaprasza do swojego samochodu. Cały czas nie do końca wiemy o co dokładnie chodzi, ale wierzymy w dobre intencje mieszkańców Kresnej, pod których opieką chwilowo się znaleźliśmy. Z garażu, którego dach gęsto oplata dojrzewające kiwi, z olbrzymim wysiłkiem próbuje wydostać się na światło dzienne na oko 30 letni Opel. Za piątym razem zapala, choć jeszcze na chwilę gaśnie, ale już po chwili jest gotowy do jazdy. Niezmiernie miły gospodarz dowozi nas do pensjonatu, gdzie zostajemy przyjęci. Jest cały czas strasznie gorąco i duszno. Gospodyni pensjonatu zaprasza nas do stolika w ogrodzie, każe odpocząć, nie ma się dokąd spieszyć, mówi. Dopiero gdy z oczu naszych znika otępienie a pojawiają się oznaki lekkiego zniecierpliwienia, gospodyni podnosi się i prowadzi nas do naszego pokoju. Na powitanie dostajemy talerz pomidorów.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

To ja napisze pierwszy komentarz, jako najwiekszy fan Lektur:)
Stosy całusów i zapchajcie Googlowi serwery Waszymi wspomnieniami.

Unknown pisze...

Nie no, klasa stronka....

Unknown pisze...

hej! nie jestem comoda tylko wuj

Unknown pisze...

oszukali mnie....

Unknown pisze...

brusli.blog.pl - nowe zdjecia z wakacji na lodce